POLSKI NEEDLEPOINT

O mnie

Moje zdjęcie
Ewik
Zakręcona robótkowo. Szczęśliwa posiadaczka dwóch cudownych futer.
Wyświetl mój pełny profil

Za wyróznienia dziękuję...

Za wyróznienia dziękuję...
Natomiast komentarze BARDZO mile widziane!
PustaMiska - akcja charytatywna

Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 20 grudnia 2010
Strasznie podobają mi się obrazki tworzone za pomocą koronki klockowej i jak inne kobitki, które są oczarowane tą techniką i ja nie oparłam się ich czarowi i mam w swoim dorobku obrazki. Najbardziej podobają mi się główki dam, ale ostatnio strasznie chciałabym zrobić sobie maleńkie bukieciki z kwiatów polnych, czy je zrobię to się jeszcze okaże. Główki moich dam (chodzi o te na zdjęciach fotografowane po dwie), powstawały tak jak i wszystko przez rok, najpierw powstała jedna, po czym zawsze coś stało na drodze i powstawały inne rzeczy, by po roku powrócić do tematu i dorobić kolejne trzy. Przed świętami postanowiłam zrobić sobie jeszcze dzwonka, no niestety powstał dzwon, bo wzór był taki ładny, że nie mogłam się powstrzymać by go nie zrobić. Kolejne małe główki zrobiłam w tym roku tuż przed wyjazdem do Bobowej na kolejny kurs, w celu pokazania Pani Ewie, że się staram rozwijać i nie zapomniałam jak się włada klocuszkami.


Pamiętam jak dziś rozmowę z Panią Ewą dwa lata temu, żebym się nie zniechęciła do klocków nie wolno mi zaczynać od czegoś tak dużego jak serweta. Stałam i żegnałam się z jednej strony, a z drugiej starałam się przekonać Panią Ewę, że przecież ta serweta jest prosta, składa się ze wzorów których się nauczyłam i że będę wdzięczna jeśli jednak dostanę zgodę na zrobienie serwety (to ta w centralnym miejscu) i oczywiście dostałam zgodę na jej wykonanie. Trochę to trwało zanim powstała, bo musiałam „dorobić” się wałka, jak już go miałam okazało się, że zapomniałam jak się cokolwiek robi i zanim sobie poprzypominałam  to okazało się, że minął już miesiąc. Byłam i zresztą nadal jestem z niej bardzo dumna. Od tamtej pory zrobiłam jeszcze inne poniżej prezentowane serwety, natomiast w dorobku mam jeszcze jeden bieżniczek, który wyfrunął z domu w podzięce dla Cioci Tereski, która zasponsorowała mi wyjazd na nauki do Pani Ewy w roku następnym (wtedy „liznęłam” trochę wieloparkówki – koronka na samej górze po lewej stronie). Może i w roku następnym będę miała możliwość wyjazdu, ale to jeszcze się okaże…


Udało mi się w końcu dwie serwetki robione techniką frywolitkową. Wszystkie  inne serwetki jak dotąd wyfruwały z domu po zrobieniu jako prezenty, te zrobiłam w końcu dla siebie i dlatego mogłam je sfotografować i tutaj umieścić, a na co dzień mają za zadanie zdobić moje półki z bibelotami.
Z drobnych rzeczy posiadam również jajeczka (tutaj akurat jedno) i moją jedną z pieszych robótek – zajączka, który jako pierwszy wyszedł mi i nie straszył swoim wyglądem dając do myślenia co też ta robótka przedstawia.

wtorek, 7 grudnia 2010
Niestety to powiedzenie sprawdza się w 100%, przynajmniej w moim przypadku. Kiedy nauczyłam się frywolitek i buszowałam w sieci, raz za razem trafiałam na śliczną biżuterię frywolitkową. Postanowiłam spróbować, zwłaszcza, że zbliżały się imieniny koleżanki i chciałam dla niej mieć niepowtarzalny prezent. Zaopatrzyłam się w dobry kordonek i koraliki, popatrzyłam się jak wplata się koraliki i … zrobiłam swój pierwszy naszyjnik. Kawałek który robiłam zaprezentowałam na spotkaniu sobótkowym, można go zobaczyć poniżej to ten czarny. Niestety skończyłam go robić wieczorem na dzień przed imieninami i już nie było czasu na fotkę, została mi tylko taka mała pamiątka. Po roku postanowiłam spróbować jeszcze raz, tym razem inne koraliki, inne nici i tym razem miał być naszyjnik dla mnie, niestety nic z tego, kilkakrotna próba skończyła się fiaskiem. W chwili kiedy znów potrzebowałam prezentu  dla tej samej koleżanki, poszło jak po maśle – inspiracją był naszyjnik który zobaczyłam u Renulka (dziękuję Ci, bez Ciebie wiele moich dzieł nie powstało by, Maranto, Ty też dostarczasz mi prawdziwej uczty dla oczu, też mnie inspirujesz). Niestety tak już pozostało, do dziś nie potrafię nic dla siebie zrobić, jedyną rzeczą w jaką się wzbogaciłam są kolczyki, które po trzech latach mojej przygody z frywolitką zdołałam zrobić. Mam jednak nadzieję, że kiedyś moje fatum się skończy i dam radę sobie coś frywolnego na szyję zrobić. 

Haftu nauczyłam się na kursie (zresztą dwustopniowym z którego zostały mi papiery umożliwiające wykonywanie go do Cepeli), kursy były różne i były adresowane głównie do gospodyń, młodych mężatek, ale chyba nikogo nie dziwił młody szczyl spragniony wiedzy.
Nauczyłam się  różnych technik hafciarskich jakie moja Nauczycielka umiała. W domu jeszcze gdzieś znajdują się moje hafty richelieu, który tak ukochałam, jednak zaczął mi się też strasznie podobać hardanger, którego nauczyła się na Festiwalu w Łodzi. Poniżej mój pierwszy bieżnik model wg Marlene Ims, robiłam go tylko… rok.
Niestety tak jak i inne robótki, tak i haft wykonuję bardzo dokładnie, tak dokładnie, że moja Nauczycielka zawsze śmiejąc się mówiła: ”że nawet na sól do chleba to ty nie zarobisz”. Czasami jednak mam ciągotki i coś tam haftuję. W dawnych czasach haftowałam krzyżykami na czymś co kiedyś nazywali „kanwą”, a ponieważ była strasznie gruba haftowałam kordonkiem, który oczywiście miał ograniczoną paletę barw. Jednak w dzisiejszych czasach gdy można dostać różnej grubości kanwy, a paleta barw mulin jest ogromna, postanowiłam zrobić kilka obrazków, które, aż wołały, że chcą być zrobione. Tak też powstała moja seria Permin.
Także postanowiłam zakosztować jak to jest jak się kupuje kanwę z nadrukowanym już na niej wzorem (o zgrozo, nigdy więcej, toż to mordęga, zwłaszcza jak zauważyłam, że wzór papierowy nijak nie pokrywa się z malunkiem!), tak też powstała moja „Japonka”.
Teraz ostatnio zobaczyłam haft Needlepoint i postanowiłam i jego się nauczyć w niedalekiej przyszłości..

Kolejna technika, którą chciałam pojąć. Pamiętam, że początków uczyłam się na półkolonii, ale jako smarkata nie zgłębiałam nauk, tym bardziej odpowiedniego sprzętu w domu nie miałam. Mniej więcej w tym czasie co robótek na drutach nauczyłam się i robótek na szydełku. Nauczyła mnie pani siedząca na portierni u Mamy w pracy. Uczyłam się wtedy robić nitką maszynową. Serwetka była wiotka i jakaś taka, igiełkowata, ale ściegi załapałam i mogłam już dalej sama się uczyć. W domu więc pojawiły się szydełka, nawet mój Tato kiedyś sprawił mi od Rosjanek z placu, pudełko z różnymi grubościami szydełek. Było jednak ciężko z dobrymi nićmi, robiła więc z kordonków jakie były dostępne na naszym rynku. Więcej zaczęłam robić w czasach, gdy na rynku pojawiły się różne marki w tym nici tureckie cieniutki z których uwielbiam robić. Najwięcej robiłam serwet, bieżników i innych rzeczy które szły na prezenty i które nie zostały z braku aparatu sfocone. Te zdjęcia które poniżej prezentuję, udało mi się wygrzebać z różnych miejsc w domu i prezentują serwetki, które kiedyś zaprezentowałam na spotkaniach robótkowych i tam zostały zrobione zdjęcia. Poprawiać już nie było co, bo jak dojeżdżałam do domu to tylko pakowałam w ozdobny papier i wyfruwały z domu. Inne ze zdjęć to kilka serwet, które jako nieliczne pozostały w domu i zdobią różne zakamarki.



Odkąd sięgam pamięcią towarzyszą mi od podstawówki, wtedy to oświadczyłam że chcę się nauczyć robić na drutach. Pamiętam jak dziś, te trudne czasy i latanie po sklepach, żeby znaleźć jakąś nitkę do robótek na drutach. Były to czasy ciężkie, wiec zajęło to masę czasu, znalazł się w końcu sklep coś na kształt butika i w nim coś, co pani szumnie nazwała „moherem”. Moherem to, to na pewno nie było i nawet koło niego nie leżało, ale do mojego celu się nadało. Musiałam mieć więcej włóczki, ponieważ Ciocia Tereska, powiedziała, że mnie nauczy, ale muszę mieć więcej, bo na pewno wyjdę od niej ze swetrem. Tak to pewnego wieczoru trafiłam z moim niebieskim „moherem” na nauki. Faktycznie wyszłam prawie ze swetrem zrobionym podstawowym ściegiem. Reszty nauczyłam się już sama. Skarpety, serwety, wzory norweskie, warkocze i różne ażury przestały być dla mnie tajemnicą. Moja szafa zaczęła pęcznieć od różnych swetrów i jeszcze większej ilości za chomikowanych włóczek kupowanych niekoniecznie do przerobienia na swetry. Popełniłam też dla siebie serwetę, niestety położyłam na niej na podstawku fiołka alpejskiego. Kwiat pięknie kwitł i nie pozwalałam go ruszać, bo kwitnący u mnie fiołek to ewenement, a widać, że mu miejsce odpowiadało. Niestety kiedyś został popchnięty i woda ze spodka zalała serwetę, a ponieważ nie pozwoliłam kwiata ruszać, serweta spleśniała… Pleśni oczywiście sprać nie umiałam, ale serweta w dorobku została i przypomina stare dzieje.
W swoim dorobku jednak chusty nie miałam. Moja koleżanka, gdy zobaczyła śliczne, zwiewne mgiełki zapragnęła się nauczyć je robić i oczywiście, ja miałam Jej w tym pomóc. Problem w tym, że ja sama nie wiedziałam czy dam radę. Usiadłam więc do instrukcji obsługi chust na forum „Maranta” (rany jak dobrze, że takie forum istnieje! I jak dobrze, że dziewczyny robią chusty on-line i można wielu cennych informacji się dowiedzieć!). Jak przeczytałam wszystko, tak usiadłam i postanowiłam zrobić. Czasu jednak brak, na dodatek umówiłam się, z drugą koleżanką Madzią, że w maju razem jakąś zrobimy. Niestety czas minął, nastał wrzesień, włóczka jest, wzór na chustę mam, ale nic poza tym. We wrześniu startnęłam. Jeszcze nikt nie robił takiego wzoru, to miało być moje wyzwanie i przy tym dobra zabawa. Pod koniec września, okazało się, że jest możliwość wystartować w konkursie. Wzięłam w nim udział i byłam strasznie dumną, że startuję z osobami które mają na koncie tyle wspaniałych chust, a ja mogę się pochwalić swoją pierwszą z której tak strasznie jestem dumna! Poniżej wstawiam zdjęcie ze swoją chustą. Obecnie robię kolejną, ale jakoś nie umiałam rozliczyć czy starczy mi na nią nici i musiałam ją już drugi raz pruć, mam jednak nadzieję, że uda mi się i ją zaprezentować.



poniedziałek, 22 marca 2010
Długo trwało zanim się ich nauczyłam, nie wiem dlaczego tak opornie mi szło. W tym wypadku pomogła mi złość. Chciałam wyrwać ze złości nitkę którą supłałam i stał się cud, nitka przeskoczyła i w ten sposób powstał magiczny „klik”. Od tamtej pory trochę supłam.
Pierwsza serweta była dla ciotki Baśki, druga dla cioci Teresy i z niej jestem bardziej dumna. Ciocia Tereska była tak zachwycona, że zadzwoniła do mnie z gorącymi podziękowaniami, to dla mnie największy prezent jaki mogła otrzymać od bliskiej osoby.
Serwetki wykonałam wg wzoru J. Stawasza.









piątek, 19 marca 2010
Klocki strasznie mnie wyciszają, jak na razie to jedyna technika, która tak na mnie działa. Zapominam wtedy o całym świecie, nic i nikt wtedy się nie liczy. Uwielbiam robić klockami, choć czasami robię sobie przerwy na inne techniki, jednak to jedyna technika którą chcę coraz więcej zgłębiać i doskonalić swój warsztat.
W zeszłym roku postanowiłam zrobić sobie kilka ozdób bożonarodzeniowych i oto efekt mojej skromnej działalności.





Obserwatorzy